23 mar Pożegnanie Zofii Broniek
Pożegnanie Zofii Broniek
Śmierć tak punktualna, że zawsze nie w porę – ta paradoksalna sentencja poety, ks. Jana Twardowskiego przychodzi mi na myśl, gdy trzeba przeżyć ból rozstania na zawsze. Przyjąć, że… już Cię więcej nie zobaczę.
Żegnamy Zosię w Wielkim Tygodniu. Gdyby mogła, pewnie w tym czasie kontemplowałaby freski Giotta przedstawiające wjazd Chrystusa do Jerozolimy, z drzewami oliwnymi w tle, na których młodzi chłopcy usiłują zerwać gałązki. Zielone gałązki. A może skupiłaby uwagę na obrazie Adama Chmielowskiego (Brata Alberta) „Ecce Homo”, bo przecież wrażliwością na cierpienie również wyróżniała się wśród nas.
Gdy opuściłam salę szpitalną, gdzie jeszcze dawała znaki życia, gdy jeszcze biło Jej serce, w szpitalnym korytarzu zobaczyłam piękny bukiet wierzbowych gałązek pełnych kwiatów, ale bez zielonych liści, inaczej niż na fresku Giotta…
Poznanie Zosi Broniek w Podkowie Leśnej i wieloletnia współpraca z Nią było dla mnie łaską. Myślę, że wiele osób czuje podobnie. Żyła tu od 1979 roku, po latach przeprowadzek została do końca, choć tęskniła za Krakowem, gdzie na Wydziale Malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych otrzymała dyplom. Kiedy dowiedziała się, że wybieram się turystycznie do Lwowa (miejsca jej urodzenia), doradzała: – Zwiedzaj tylko z przewodnikiem wydanym przez Rewasz. Oczywiście za Jej namową pojechałam do pana Jana Swianiewicza i nabyłam. Miała rację, zamieszczony na okładce wiersz Herberta przypominał o losie tych, którzy stawali przed zatrzaśniętą bramą ich miasta. O listach i rysunkach wysyłanych ojcu do niemieckiego obozu w Sachsenhausen wspomniała w swoim tekście „O nieodpartej potrzebie rysowania”.
Była bardzo cierpliwa i nieustępliwa zarazem. Opracowując biogram o Janie Henryku Rosenie, dotąd grzebała w Zbiorach Specjalnych Instytutu Sztuki w Warszawie, aż znalazła upragnioną fotografię artysty – uśmiechniętego Rosena siedzącego na schodkach.
A o naszym kwartalniku literacko-artystycznym można by długo mówić, 1 kwietnia minie 25. rocznica jego powstania i istnienia. Dzięki Zosi, rzecz jasna, która prowadziła go całkowicie społecznie. Nasza Redaktor Naczelna uznała, że mieszkając w mieście przyjaznym dla ludzi pióra i sztuk wszelakich, grzechem byłoby nie spożytkować okazji i talentów. Przez wiele lat promowała lokalnych twórców, dbała o Podkowę jako „przestrzeń społeczną”, ale nie ograniczała pisma wyłącznie do małej ojczyzny.
Ci, którzy opisywali Jej twórczość plastyczną, Jej rysunki, obrazy, doszukiwali się podobieństwa do zawartości pisma. Te same punkty – ludzkie istnienia, układające się w jakieś kosmiczne klepsydry, w których przesypują się ziarnka czasu. Nulla dies sine linea – ani dnia bez kreski, tą zapamiętaną jeszcze z lat szkolnych prawdą kierowała się w życiu. Pomiędzy bielą papieru a czernią tuszu lub ołówka istnieje nieskończoność możliwości – podkreślała nieustanną potrzebę tworzenia. Ze spotkania u znajomych artystów zanotowała: Przemijamy – i zapewne wszyscy po trochu czujemy, że być może znajdujemy się w zupełnie innej sytuacji duchowej i nowym czasie (choć nie ogarniamy, w jakim) i jaki będzie los naszych obrazów, rysunków i dzieł, jaka będzie edukacja artystyczna… Chciała, aby poprzez zrozumienie twórczości artystów, poprzez treść i formę dzieła, pozostać zawsze z twórcą.
Cały zespół redakcyjny i współpracownicy „Podkowiańskiego Magazynu Kulturalnego” żegnają Cię, Zosiu. Dziękujemy za zaproszenie do Twojej pracowni, wspólne chwile, za ćwierć wieku owocnej działalności. W Twoim imieniu chcę też wyrazić wdzięczność licznym przyjaciołom. Jak to się stało, że utrzymanie przy życiu pisma tak długo było możliwe? Nie zostałby trwały ślad, gdyby nie Twoja, Zosiu, pasja, Twoja wiara w posłannictwo Sztuki. Wzniosłaś pomnik trwalszy niż ze spiżu – powtórzę za poetą – nie naruszą go deszcze gryzące, nie zburzy oszalały Akwilon, oszczędzi go łańcuch lat niezliczonych.
W archiwum Parafialnego Komitetu Pomocy Bliźniemu zachowały się słowa, które nie pozostały deklaracją na papierze: „Zofia Broniek artysta malarz – mogę robić wszystko, co będzie w pracach Komitetu potrzebne”. To bardzo dla Zosi charakterystyczne, zawsze robiła dla naszej społeczności to, co było właśnie najbardziej potrzebne: reaktywowanie Towarzystwa Przyjaciół Miasta Ogrodu, wystawy, spotkania z autorem, foldery, przewodniki oraz serie wydawnicze, na które składa się kilkanaście tomów i 74 numery oryginalnego czasopisma. A wszystko za pomocą niezmierzonej cierpliwości, niewyobrażalnej precyzji – i tej iskry Bożej, bez której nie dałoby się stworzyć tylu rzeczy wartościowych i pięknych.
Grażyna Zabłocka